Dijońska musztarda i zmokła sowa
Stare, burgundzkie miasteczko kusi miłośników żółtej, pikantnej musztardy. Smaczki Dijon wychodzą daleko poza smaczny dodatek do potraw.
Stolica Burgundii to Raj dla turystów, którzy podążają ,,sowią ścieżką'' w poszukiwaniu architektonicznych perełek i szczęścia. Ptaki wyznaczają trasę łączącą najważniejsze atrakcje w centrum miasta, a pogłaskanie jednego z nich, usytuowanego w murze kościoła przynosi szczęście. Marzeń nie spełnia, sprawdzałam, chyba że pogłaskałam nieodpowiednią łapkę.
Pogoda była - na złość Francuzom - typowo brytyjska. Lało jak z cebra, parasolka uległa złamaniu, płaszcz okazał się nie być przeciwdeszczowym. Udałam się do Starbucksa. Zobaczywszy tłumy, ceny wygórowane, znudzenie, postanowiłam pójść do Musée des Beaux-Arts de Dijon. Wstęp był darmowy, co nie było oczywiste, gdyż ochroniarz zaczął energicznie gestykulować po francusku. Wdałam się z nim w pełną ekspresji, machaną dyskusję. Gdy szykowałam się do ucieczki okazało się, że ów dżentelmen zachęcał mnie do skorzystania z szafki. Skorzystałam. Dostałam nawet torebkę foliową na wrak parasolki.
Wskazówka, którędy wiedzie sowi szlak |
Zwiedzając kościoły, których w Dijon mają pod dostatkiem, wpakowałam się na chrzest dzieciątka. Zmówiłam jedną ,,zdrowaśkę" w jego intencji i w miarę subtelnie, trzaskając drzwiami nieumyślnie, kontynuowałam ,,sowią trasę".
Musztardy nie lubię, ale przywieźć trzeba, więc zrobiłam biznes. I tutaj wskazówka dla przyszłych pokoleń - nie przepłacajcie na straganie ani w sklepie z pamiątkami, kupcie diżońską musztardę w lokalnym Carrefourze. Zostańcie bogaczami!
Komentarze
Prześlij komentarz