Z Tatr akt drugi (i ostatni) - epilog słowacki

   Ostatni dzień tatrzańskiej rozpusty mnie nie zawiódł. Tragikomedia góralska kres swój miała na Słowacji, gdzie wspinając się w pocie czoła (i nie tylko) do Ścieżki w Koronach Drzew w  Bachledovej Dolinie odczuwałam  niemiłosierny upał. Ten upierdliwy kompan wędrówki  wzmagał napływ pesymistycznych myśli. Ponoć nie ma złej pogody, tylko źle ubrani ludzie. Widać mam zły gust, ale to już kwestia smaku. Zmuszona byłam do trudnych wyborów - jeśli  się zatrzymam, to dalej nie pójdę, zejść nie zejdę... w sumie to nic tylko siedzieć i płakać. Co robić? Nie poddałam się! Ostatkiem sił doczłapałam do bramek wejściowych. <Rzecz ma miejsce przed ukończeniem budowy kolejki dowożącej leniwych turystów na szczyt, a właściwie... szczycik>

   Warto było się zmęczyć. Przechadzka po ponad kilometrowej, wzniesionej w czubkach drzew ścieżce, rekompensuje wszelki dyskomfort. Jako praktykujący tchórz, delikatnie stąpałam po deskach wymierzając każdy krok, by nie wpaść w otchłań lasu. Jedynym minusem jest ciasnota, wywołana tłumami zwiedzających - że też chciało im się wspinać 40 minut stromą ścieżką!

Taki widok roztacza się z wieży widokowej. -Piękny, prawda?
   Zmęczona, wyzuta z energii, padająca z nóg (dzień wcześniej wspięłam się nad Morskie Oko), z niemałą satysfakcją przyglądałam się pokonanej drodze na szczyt. Jeszcze tylko trzeba zejść, ale jak wiadomo, wraca się w trymiga. Najwyżej można zwinąć się w kulkę i sturlać na sam dół. Proste, szybkie i... nierealne niestety. Ach... warto mieć marzenia.

   Wyprawa nie byłaby pełna, gdybym nie znalazła się pod "siklawą''  Gdy szłam do kolejnej atrakcji - Szczyrbskiego jeziora, w ciągu 10 minut przemokłam do ostatniej suchej niteczki wraz z ostatnią parą butów. A mogłam wziąć klapki! Ano, mądry Polak po szkodzie. Na domiar złego po fakcie wyjrzało piękne, promieniste, rozkoszne słoneczko śmiejąc mi się w twarz swym blaskiem. Powtarzałam w myślach ''Jeden...- nie ma złej pogody, dwa... - to tylko ja jestem nieodpowiednio ubrana, trzy... - tylko spokojnie licz dalej do stu - najlepiej od tyłu.
Wyraźny ''entuzjazm'' na mojej twarzy i słowackie bobry.
   Gdy ujrzałam jezioro otulone ciepłym blaskiem słońca, rozchmurzyłam się i przestałam boczyć. Tak pięknych miejsc nie odwiedza się codziennie, pogoda w Tatrach zmienną jest i trzeba to uszanować. Kiedy się smucę i łażę z kąta w kąt, to myślę o miejscach takich jak te - tu nawet chmurki są pogodne.
Taflę wody mącą krople deszczu spadające z drzew.
   Z Tatrami jak z ludźmi - posiadają dwa oblicza. To polskie - zdeptane i gwarne oraz słowackie - kameralne, ciche, wprawiające w zachwyt. Obydwie strony urzekają urodą, zapierają dech w piersiach, lecz komfort wędrówek różni się diametralnie.

Komentarze

Popularne posty